Śliwka za tęczowym mostem
- Śliwka
Śliwka była suczką pełną życia, radości i miłości do człowieka. Od pierwszych chwil, gdy się pojawiła, nie dało się jej nie zauważyć. To nie był psiak, który czekał na uwagę – ona ją sobie sama brała. Jeśli ktoś odwracał wzrok, Śliwka delikatnie trącała łapką lub noskiem, jakby mówiła: „Hej, jestem tutaj, zobacz mnie, pokochaj mnie!”. Była wszędzie tam, gdzie działo się coś ciekawego, zawsze gotowa do zabawy, do rozdawania buziaków i do cieszenia się każdą chwilą. Śmiech, radość i ciepło, jakie wnosiła swoją obecnością, sprawiały, że trudno było sobie wyobrazić dzień bez niej.
Mieszkała w domu tymczasowym, otoczona troską, ciepłem i miłością. Każdy, kto miał okazję ją poznać, czuł, że to wyjątkowy psiak – pełen wdzięczności za każdą chwilę spędzoną z człowiekiem. Mimo tego, co ją spotkało – złamanego kręgosłupa i porażenia – nie zrezygnowała z bycia blisko ludzi, których kochała. Dla niej liczyło się jedno: bliskość i obecność. Nie potrafiła chodzić, ale to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Śliweczka i tak się przemieszczała, ciągnąc za sobą tułów i bezwładne łapki, byle tylko znaleźć się obok człowieka. Miała w sobie niesamowitą siłę – siłę ducha, która sprawiała, że nigdy się nie poddawała. Nawet gdy życie wystawiło ją na tak ciężką próbę, ona nie przestała walczyć i kochać.




Przeszła operację, na którą wszyscy patrzyli z nadzieją, wierząc, że może się uda, że Śliweczka ma przed sobą jeszcze wiele szczęśliwych dni. Przy takich urazach rokowania bywają ostrożne, ale ona pokazywała, że wciąż ma w sobie wolę walki. Stopniowo, dzień po dniu, zaczęła odzyskiwać czucie. Każdy drobny postęp budził nadzieję, że może los się do niej uśmiechnie. Była pod najlepszą opieką, otoczona troską, wsparciem i miłością ludzi, którzy chcieli dla niej jak najlepiej.
Nic nie zapowiadało, że odejdzie tak nagle. Trafiła do kliniki z błahego powodu, coś, co wydawało się niegroźne, coś, co nie powinno budzić niepokoju. Nikt nie przypuszczał, że to będą jej ostatnie chwile. Po godzinie po prostu zasnęła. Tak cicho, bez ostrzeżenia, bez pożegnania. Jakby postanowiła, że już dość walki, że już czas odpocząć. Lekarze natychmiast podjęli reanimację, walczyli o nią do końca, nie poddawali się, ale Śliweczka już się nie obudziła.
Czasem są psiaki, które zostają na długie lata, towarzysząc nam przez dużą część naszego życia. A czasem są takie, które pojawiają się jak błysk światła – jasne, ciepłe, wypełniające wszystko miłością – i nagle znikają. Śliwka była właśnie takim słoneczkiem, które rozbłysło jasno i nagle zgasło. Nie było na to czasu, by się przygotować, by się pożegnać. Nie było żadnych znaków ostrzegawczych. Po prostu odeszła, zostawiając po sobie ogromną pustkę i mnóstwo miłości, której nie zdążyła jeszcze rozdać.
Śliweczko, byłaś cudowna. Pełna życia, pełna miłości, pełna wszystkiego, co w psim sercu najpiękniejsze. I taka pozostaniesz – w sercach tych, którzy mieli szczęście cię poznać. Twoja historia, twoja walka i twoja miłość nie zostaną zapomniane. Wciąż o Tobie mówimy, wciąż po Tobie płaczemy.
Dziękujemy, że byłaś.



